"Żywoty zwierząt" odebrałem jako rozwinięcie rozważań (zasygnalizowanych w "Elizabeth Costello") na temat roli zwierząt w życiu człowieka. Nasuwa się w trakcie lektury pytanie, czy my ludzie, ze swym bogactwem życia wewnętrznego, możemy traktować zwierzęta, te istoty czujące i odczuwające - w kategoriach pożywienia? Zresztą, problem jest znacznie głębszy, bo dotyka prawa do uśmiercania. Skoro zwierzęta nie mają duszy (lub jeśli nawet mają, to jest ona duszą śmiertelną), to człowiek z duszą nieśmiertelną, stojący wyżej w hierarchii ma prawo zabijać (?) Jeśli tak, to czy jeśli robi to w sposób humanitarny, może czyn ten usprawiedliwić jako moralnie nienaganny? Coetzee zostawia czytelnika bez jednoznacznej odpowiedzi - naświetla jednak problem z wielu stron. Nie chodzi o to, by przestać "brać do ust ścierwo zwierzęcia, przeżuwać bez odrazy poćwiartowane ciało i przełykać soki cieknące ze śmiertelnych ran" - bo nie tylko o wegetarianizm chodzi, bardziej raczej o prawo do zabijania. Myślę, że warto prześledzić tok rozumowania bohaterów tej niedużej objętościowo książeczki, i przyjrzeć się argumentom, które padają na poparcie lub odrzucenie tez o konieczności zjadania mięsa przez człowieka.