Książka ważna i na pewno warta uważnego przeczytania. Jest to moje pierwsze spotkanie z prozą Michel Houellebecq’a i być może właśnie dzięki temu, że nie zostałem wcześniej „wciągnięty w grę”, jaką niewątpliwie uprawia z czytelnikiem swych utworów każdy pisarz – moje spojrzenie na „Mapę…” jest – a wnoszę tak na podstawie przeczytanych o książce opinii, bardzo mądrych, świadczących o dużej wiedzy ich autorów – nieco inne. Każdy, kto książkę tę przeczytał przyznać musi, że nagromadzono w niej tyle detali, począwszy od nazw mniej lub bardziej znanych firm produktów użytkowych, przez całe mnóstwo nazwisk osób, które „zrobiły karierę” i/lub stały się celebrytami, poprzez użycie terminów z ekonomii, informatyki, a skończywszy na przytoczeniu instrukcji obsługi aparatu cyfrowego, a nawet na szczegółowych opisach zaczerpniętych z Wikipedii (mucha domowa) – że zawartej w niej wiedzy starczyłoby na niejeden referat. Odnieść można wrażenie, że jesteśmy na sympozjum (Elizabeth Costello?) i zaczynamy podążać drogą myśli… przewrotnych myśli Michel Houellebecq’a. W którymś momencie pojawia się na kartach tej powieści… ku zdziwieniu lub uciesze czytelnika sam autor-pisarz. Pięknie, nie ma chyba nic bardziej fascynującego od poobcowania na kartach czytanej książki z jej autorem. W ogóle, będąc świadkami kariery artysty (nazwijmy to umownie) sztuk wizualnych, bo Jed to fotograf, malarz, grafik – uczestniczymy w wystawach jego prac i mamy dzięki temu możliwość zetknięcia się z odbiorcami Martinowskich dzieł. I tu chyba następuje pewne dystansowanie się, zarys pewnego wyalienowania i zastanowienie nad tym, co powinno dla każdego człowieka, stadnej skądinąd istoty – być największą wartością. Tą wartością powinien być... drugi człowiek.
Relacje między poszczególnymi postaciami powieści są powierzchowne, chciałoby się powiedzieć nawet, że nieludzkie, pozbawione emocji, schematyczne wręcz.
Otoczeni produktami masowymi, sami zaczynamy traktować innych przedmiotowo. I tak odbieram tę książkę. Człowiek współczesny tak naprawdę przestaje mieć przyjaciół, ponieważ zanika w nim potrzeba dzielenia się sobą i swoim czasem. Są tylko „interesy”. Cała jego uwaga bowiem skupia się na otaczających go przedmiotach, na posiadaniu takiej lub innej marki samochodów np. , na zdobyciu „wartościowych w wymiarze ich ceny” dzieł sztuki.
Nie jest to książka optymistyczna, nie ma w niej budującego przesłania – pomimo całej masy drobiazgów, wypełniających tę książkę po brzegi – tak naprawdę przytłacza nas ziejąca z niej pustka. Smutek to dobry stan, każe spojrzeć w głąb siebie, zastanowić się, czy aby na pewno budowanie wokół siebie trzymetrowego muru z drutami o niskim napięciu, to jedyny sposób na realizowanie się? Być może na realizowanie tak, ale czy to jest jeszcze życie?
Na zakończenie taka refleksja. Mapa to odzwierciedlenie konkretnego „terytorium” przy pomocy umownych znaków. Czy przypadkiem nie dzieje się tak, że wolimy otaczać się atrakcyjnie wyglądającymi „mapami” niż podjąć trud dotarcia do sedna, które one wskazują? Próbą usprawiedliwienia takiego stanu rzeczy może być motto tej powieści, które brzmi:
"Świat jest mną znużony, podobnie jak ja nim."